sobota, 2 maja 2015

Rozdział 14 I, że Cie nie opuszczę aż do śmierci

 Przeczytaj notkę pod rozdziałem.

Obudziły mnie promienie słonecznego słońca przedzierające się do pomieszczenia, w którym się znajdowałam. Delikatnie otworzyłam oczy i rozejrzałam się po białej sali. Wzrokiem zaczęłam szukać Leona. Popatrzyłam w prawo. Siedział na małym szpitalnym krzesełku przyglądając mi się.
- Dzień dobry. Jak się czujesz? - zapytał gładząc moją dłoń.
- Dzień dobry. Dobrze, dziękuję - uśmiechnęłam się do niego - Spałeś tu całą noc?
- Wiesz... - zaczął, ale przerwał mu lekarz, który wszedł do sali.
- Witam państwa. Mam pani wyniki - odparł poważnie patrząc w papiery.
- Wiadomo co mi jest? - byłam trochę zdenerwowana.
- Tak... ma pani raka - widać było, że mówienie mi o tym sprawiało mu przykrość. Momentalnie mnie zamurowało. Nie mogłam mieć raka. Jak to? Przecież to nie możliwe. Starałam się odpierać moje myśli daleko od siebie.
- Ale wyzdrowieje prawda? - dopytał zdenerwowany i przejęty Leon.
- Przykro mi, ale są duże przeżuty. Dajemy pani pół roku życia, a szanse na wyzdrowienie są znikome. Jednak będzie pani brała chemię. Trzeba walczyć i ma pani dla kogo - na te słowa do oczu mojego ukochanego napłynęły łzy, których nie mógł powstrzymać. Lekarz wyszedł z sali. Czułam, że wali mi się świat. W końcu po długim czasie mogliśmy być szczęśliwi, założyliśmy rodzinę, a los ponownie sprawił, że wszystko się psuje. Nie wyobrażam sobie, co będzie dalej.
- Leon, ja nie chcę walczyć. Jest tyle osób, które mają większe szanse na przeżycie, które tego potrzebują - wyszeptałam przez łzy.
- Nawet tak nie mów. Będziesz walczyć i przeżyjesz. Walcz dla siebie, dla mnie, dla Tosi, dla nas. Potrzebujemy cię, tak samo, jak ty nas - ocierał mi łzy, głaszcząc czule mój policzek. To była jedna z najcięższych do przezwyciężenia rzeczy. Będę dla nich walczyć, postaram się żyć ile dam radę.
- Będę walczyć - chcę podnieść go na duchu.
- Weźmiemy ślub, wszystko zorganizuje. Wybierzesz sobie suknie. Będzie wspaniale zobaczysz. Wszystko przygotuję - szepnął z uśmiechem. Prze moje łzy przedostał się wdzięczny uśmiech. Mam go przy sobie i to jest najważniejsze.

5 miesięcy później
 Leże w szpitalu, gdzie jestem nadzorowana i przyjmuję chemię. Leon załatwia sprawy związane ze ślubem. Kupił mi moją wymarzoną skunie, w której czuje się piękna. Moje włosy już prawie wypadły całkowicie, moja sylwetka straciła kształt, a oczy blask. Moje usta są sine, jestem blada niczym duch. Codziennie przychodzi do mnie Rosie, która mówi, ze jestem śliczna i tęskni za mną. Bardzo ją kocham, nie da się nic przed nią ukryć. Pytała mnie, co się ze mną dzieje. Nie chce jej okłamywać, więc z ukochanym powiedziałam jej delikatnie prawdę. Płakała i powiedziała, ze bardzo mnie kocha. To niesamowite ile rozumie i jaką jest mądrą dziewczynką. Właśnie leżałam czytając książkę, której bohaterka jest bardzo podobna do mnie, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę - powiedziałam, a one delikatnie się uchyliły. Wyskoczyła z nich moja córeczka, a za nią szedł mój przyszły mąż.
- Cześć - mocno przytuliłam małą.
- Ceść mama - cmoknęła mnie w pliczek, to samo zrobił chłopak, tylko, ze musnął moje usta.
- Mamy coś dla ciebie - uśmiechnął się szarmancko. Wyjął piękną chustę do włosów. Był na niej złoty napis Leonetta. Cała była zdobiona. Wzruszyłam się, tym co dla mnie zrobił. Niby prosty gest, ale znaczy wiele.
- Jest piękna. Bardzo wam dziękuję - przycisnęłam do siebie kawałek materiału.
- Nie piękniejsza niż moja księżniczka i królowa - założył mi ją.
Zaczęliśmy się śmiać, kiedy Leon opowiadał kawały. Długo rozmawialiśmy. Nadszedł temat ślubu. Data jest wyznaczona na jutro, trochę się denerwuję. Rosie będzie sypać kwiaty. Kiedy nadszedł wieczór pojechali do domu. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Jutro już wezmę ślub, ta myśl mnie uszczęśliwia, ale jeśli umrę Leon zostanie sam. Czuję, że sprawiam mu radość, ale i ogromny ból. Jestem jak bomba ukryta w jego sercu, w każdej chwili mogę wybuchnąć.

Następny dzień
 Do szpitala z samego rana przyjechały moje druhny. Pomogły mi się ubrać i pomalować. Nie chciałam zakładać peruki, więc założyłam chustę Leonetta. Lekarz przed wyjściem ostrzegł mnie, że to może być mój ostatni dzień. Ten fakt mnie zasmucił, ale chyba wszyscy dookoła o tym wiedzą. Wsiadłam do dorożki, która zawiozła mnie pod kościół. Stał tam Leon. Uśmiechnął się na mój widok.
- Witam panią Verdas. To nasz dzień - szepnął mi na uszko i wziął pod rękę. Ceremonia się zaczęła. Weszliśmy do kościoła. Mała Rosie tupkała przed nami sypiąc kwiaty. Zajęliśmy swoje miejsca. Złożyliśmy przysięgi: Ja Violetta Castillo biorę Ciebie za męża i ślubuję Ci miłość, wierność, oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Ostatnie słowo wypowiedziałam bardzo cicho. Leon powtórzył przysięgę. Po wszystkim mogliśmy się pocałować. Nasz pocałunek był czuły i długi, aż poczuła, że robi mi się słabo. Upadłam na ziemię, a moje oczy mimowolnie się zamykały, nogi odmawiały posłuszeństwa. Słyszałam tylko krzyk Rosie " Mamusiu " i jej płacz. Nagle cały obraz zniknął.
 Zobaczyłam siebie w karetce, a obok mnie Leona. Prosił, żebym walczyła, żebym się nie poddawała. Bardzo płakał. Byłam blada. Reanimowali mnie chyba, to dziwne, nic nie czułam. Wysiedli z karetki i zawieźli mnie na salę, pobiegłam za nimi, żeby nadążyć. Znajdowałam się teraz na OIOM'ie. Stałam obok łóżka, na którym leżało moje ciało. Po długiej reanimacji lekarze odpuścili i zawołali Leona.
- Przykro mi, ale ona umiera. To ostatnia szansa, żeby się pożegnać - Vedras po tych słowach wbiegł na salę, a ja nie mogłam uwierzyć, że po prostu mnie uśmiercają. Położyłam się i weszłam w swoje ciało.
- Leon... kochanie - szepnęłam powoli otwierając oczy.
- Vilu, żyjesz - powiedział pełny nadziei.
- Bardzo Cię kocham... Ciebie i Rosie. Chce, żebyście byli szczęśliwi. Zawsze będę przy was, w waszych serduszkach. Mam nadzieję, że znajdziesz kogoś, kogo pokochasz, tak jak ja ciebie. Pamiętaj o mnie i zadbaj o to, żeby nasza córeczka też pamiętała. Kocham Cię - po tych słowach zamknęłam oczy, a maszyny wykazywały moją śmierć.
- Miałaś walczyć! - krzyknął. Położył głowę na mojej klatce piersiowej. Płakał, intensywnie. Ściskał moją zimną dłoń. Nie chciałam tak, chciała żyć. Spróbowałam zawalczyć ostatni raz, dla niego. Maszyny obudziły się do życia. Pielęgniarki odciągnęły szatyna ode mnie i zaczęła się ostateczna reanimacja. Po godzinie Leon mógł wejść do sali. Ciągle leżałam w białej, ślubnej sukni, tylko tym razem żywa. Mocno mnie przytulił.
- Walczyłam dla ciebie - przytuliłam go.
- Nigdy mnie nie zostawiaj - szepnął ani na chwilę się nie odrywając.

               
                                                                       ***
  Dość szybko jak na mnie kolejny rozdział. Mam nadzieję, ze wam się podoba, bo bardzo się napracowałam. Musiałam pisać go drugi raz, bo ten wcześniejszy się skasował. Będę powoli zaczynała nowe opowiadanie, chociaż szkoda mi tego. Jestem do niego bardzo przywiązana. Mam nadzieję, że będzie tu trochę więcej komentarzy, bo czuję, że nikt już nie czyta. Do następnego.

3 komentarze:

  1. Pierwsza ! Będę szczera popłakałam się w ostatnich chwilach. Bardzo oczywiście Mi się podobało. CUDNO ♥♥♥ czekam na 15 !
    Myślałam, że ona już umrze, ale żyje .
    Wzieli ślub ;33 słodko Rosie sypała kwiatki

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudny *.*
    Kochanie, jesteś boska!
    Rozdział jest genialny, piękny, niesamowity, fantastyczny... Itd.
    Myślałam, że już umarła! O boże!
    Do następnego!
    Pozdrawiam, Cukierkoffa

    OdpowiedzUsuń

CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ <3